Biedronka pod lupą prokuratury. W tle milionowe rabaty i dramat polskiego producenta

Prokuratura Rejonowa Katowice-Południe prowadzi postępowanie sprawdzające wobec właściciela sieci Biedronka – koncernu Jerónimo Martins Polska. Zawiadomienie złożył Henryk Kania, były przewodniczący rady nadzorczej Zakładów Mięsnych Henryk Kania, oskarżając portugalską spółkę o działania, które – jak twierdzi – doprowadziły jego firmę do upadłości.

Zarzuty o wymuszenia i nieuczciwe praktyki

Według relacji przedsiębiorcy, w latach 2016–2019 Biedronka miała wymuszać na Zakładach Mięsnych Henryk Kania nieuzgodnione w kontraktach rabaty, których wartość sięgała nawet 70 milionów złotych rocznie. Dodatkowo koncern miał stosować praktyki uznawane za nieuczciwe: wydłużać terminy płatności i naliczać kary finansowe za… wzrost sprzedaży produktów. Dla polskiego producenta mięsa oznaczało to systematyczne osłabienie płynności i narastające zadłużenie. „Agresywny model biznesowy Jerónimo Martins Polska polega na drenowaniu producentów i dostawców” – podkreślił Kania w rozmowie z serwisem DlaHandlu.pl.

Przedsiębiorca twierdzi, że polityka handlowa portugalskiego koncernu doprowadziła do upadku rodzinnej firmy budowanej przez dwa pokolenia. W jego ocenie, skutki działań Biedronki odczuli nie tylko pracownicy i inwestorzy, ale też liczni dostawcy, którzy nie otrzymali zapłaty za swoje produkty i zostali postawieni w dramatycznej sytuacji finansowej.

Prokuratura bada sprawę

Zawiadomienie dotyczy podejrzenia popełnienia przestępstw określonych w art. 286 §1 Kodeksu karnego (oszustwo) oraz art. 304 (wyzysk). Śledczy mają ustalić, czy doszło do nadużyć i czy praktyki stosowane przez Jerónimo Martins Polska mogły naruszyć prawo. Sam Henryk Kania zapowiada, że zamierza wrócić do kraju, by uczestniczyć w postępowaniu jako świadek i oskarżyciel posiłkowy.

Sprawa ma wymiar nie tylko finansowy, lecz także symboliczny – to zderzenie globalnego koncernu z lokalnym przedsiębiorcą, który twierdzi, że jego firma została zniszczona przez nierówne warunki współpracy. W tle pozostaje pytanie, ile podobnych historii nigdy nie trafiło na biurko prokuratora.