
Zaledwie dzień po objęciu funkcji, Jolanta Sobierańska-Grenda musi zmierzyć się z frontalnym atakiem ze strony przemysłu mięsnego. Powodem jest projekt jej poprzedniczki, który zakłada zmiany w żywieniu dzieci w szkołach – a konkretnie ograniczenie mięsa i wprowadzenie obowiązkowych obiadów bezmięsnych. Lobby mięsne nie zamierza milczeć.
Mięso w defensywie – spór o kanapki i kotlety
Przedstawiciele branży mięsnej zarzucają resortowi zdrowia zignorowanie kluczowego sektora gospodarki przy tworzeniu projektu rozporządzenia. Na pierwszy plan wysuwają brak jakichkolwiek konsultacji, mimo że planowane zmiany ingerują w codzienność tysięcy stołówek szkolnych i milionów dzieci. Projekt ogranicza nie tylko mięso w obiedzie, lecz także – jak twierdzą producenci – prowadzi do pośredniego zakazu sprzedaży tradycyjnych kanapek z wędliną. Głównym zarzutem jest przekroczenie dopuszczalnych norm soli, które mają eliminować tego typu produkty ze szkolnych sklepików.
Choć można się spierać, czy kanapka z szynką faktycznie buduje młode pokolenie, trudno odmówić racji branży mięsnej, gdy mówi o całkowitym pominięciu w procesie legislacyjnym. „Nic o nas bez nas” – ten postulat wybrzmiewa dziś głośniej niż zwykle, bo dotyczy nie tylko producentów, ale również rodziców, dzieci i całego zaplecza edukacyjnego.
Kto zadba o białko – i czy rzeczywiście musi to być soja?
Jednym z głównych argumentów lobbystów są względy dietetyczne. Mięso traktują jako źródło składników niezbędnych do prawidłowego rozwoju dziecka – żelaza, cynku, witaminy B12. Przypominają, że ich niedobór może prowadzić do poważnych zaburzeń zdrowotnych, których nie da się łatwo odwrócić. W ich ocenie planowana zamiana mięsa na produkty roślinne – przede wszystkim soję – to ryzykowny eksperyment, prowadzony na dzieciach.
Szczególnie dużo uwagi poświęcają kontrowersjom wokół soi: obecności fitoestrogenów, alergenności, a także substancjom antyodżywczym. Dla producentów mięsnych – choć i dla części rodziców – forsowanie takich zamienników budzi niepokój. Pytanie tylko, czy rzeczywiście chodzi wyłącznie o zdrowie dzieci – czy może także o udział w rynku i utrzymanie status quo?
Między zdrowiem publicznym a interesem narodowym
W tle toczy się spór nie tylko o jadłospis – lecz o kształt przyszłej polityki żywieniowej państwa. Branża mięsna ostrzega przed skutkami gospodarczymi regulacji: zagrożeniem dla miejsc pracy, osłabieniem sektora eksportowego, destabilizacją całego łańcucha dostaw. W ich ocenie nowe przepisy to nie tylko ryzyko zdrowotne, ale i społeczno-ekonomiczne.
Oberwało się też systemowi Nutri-Score, który – zdaniem autorów apelu – faworyzuje produkty przetworzone kosztem naturalnych, bogatych w wartości odżywcze. W tle pobrzmiewa pytanie, jak dalece państwo może ingerować w talerz obywatela – i czy wolno to robić bez szerokiego dialogu społecznego. Producentom mięsa nie chodzi wyłącznie o kiełbasę w bułce – chcą być częścią rozmowy o zdrowiu publicznym. I trudno im się dziwić.